Czytelnik nieustannie zastanawia się, czy to, co łączy kobiety jest przyjaźnią, czy niszczącą relacją? Zakończenie książki nic nie wyjaśnia, pozostawiając czytelnika w niepewności... Polecam ze względu na styl, trzymającą w napięciu treść i ciekawe portrety ukazanych w powieści kobiet.
Od tamtego dnia nigdy nie było już mowy o szukaniu przez nią mieszkania. Nie zadawałam żadnych pytań, nie wykazywałam żadnych oznak zniecierpliwienia. Nie sądze, aby w tym okresie L. udawała, że szuka nowego lokum. Nie poruszałyśmy więcej tego tematu, tak jakbyśmy ustaliły, że wprowadziła się na długo.
Z wyjątkiem epizodu z blenderem (odkupiła go zaraz nazajutrz) L. była spokojna i w niezmiennym humorze.
L. okazywała uprzejmą grzeczność, delikatność, nie pozostawiała po sobie bałaganu. Regularnie robiła zakupy, uzupełniała to, czego brakowało. Wspólne mieszkanie było czymś oczywistym i nigdy nie miałyśmy najmniejszych zatargów w kwestiach domowych.
L. wtopiła się w tło, jakby zawsze tu była. Jej obecność przynosiła mi jakiś rodzaj pokrzepienia, nie mogę zaprzeczyć. Byłyśmy sobie bliskie. Byłyśmy wspólniczkami. W pełnym tego słowa znaczeniu. Poza wzajemnym porozumieniem uczyniłam z L. powierniczkę tajemnicy, którą znała wyłącznie ona. Tylko ona bowiem wiedziała, że nie jestem już w stanie napisać choćby jednej linijki tekstu ani nawet utrzymać pióra. Nie dość, że o tym wiedziała, to jeszcze mnie kryła. I podszywała się pode mnie, aby nie wzbudzać podejrzeń. Odpowiadała za mnie na listy w sprawach urzędowych i zawodowych, które nadal dostawałam.
Odrzucałyśmy spotkania, propozycje pisarskie.
Odrzucałyśmy wypowiedzi na tematy, które często podsuwa się pisarzom.
Miałyśmy nawał pracy.
Delphine de Vigan, Prawdziwa historia, Katowice, Wydawnictwo Sonia Draga, 2016, s. 249-250.
A.
0 komentarze:
Prześlij komentarz