poniedziałek, 7 sierpnia 2017

Delphine de Vigan "Prawdziwa historia"

Książka nie należy do najłatwiejszych i nie chodzi bynajmniej o styl, a raczej o temat. Już sam tytuł zachęca do czytania i intryguje. Książka natomiast momentami nuży, jednak ma coś w sobie, co nie pozwala jej odłożyć. Czytelnik czasami się gubi, co jest prawdą, a co wytworem wyobraźni głównej bohaterki, która właśnie odniosła sukces jako pisarka. Nie może jednak odnaleźć się w tym świecie, mimo że ma grono przyjaciół, dwójkę dzieci i partnera. Kolejne strony ukazują psychologiczny portret Delfiny i jej zmianę w sposobie patrzenia na świat. Wpływ na to ma jej rówieśnica, niejaka L., która stopniowo przejmuje kontrolę nad życiem pisarki. Opiekuje się nią, odpowiada na emaile, oddziela od przyjaciół, jeździ za nią na spotkania autorskie... Czasami czujemy irytację, patrząc jak Delfina pozwala, by L. decydowała za nią w najważniejszych życiowych kwestiach.
Czytelnik nieustannie zastanawia się, czy to, co łączy kobiety jest przyjaźnią, czy niszczącą relacją? Zakończenie książki nic nie wyjaśnia, pozostawiając czytelnika w niepewności... Polecam ze względu na styl, trzymającą w napięciu treść i ciekawe portrety ukazanych w powieści kobiet.

    Od tamtego dnia nigdy nie było już mowy o szukaniu przez nią mieszkania. Nie zadawałam żadnych pytań, nie wykazywałam żadnych oznak zniecierpliwienia. Nie sądze, aby w tym okresie L. udawała, że szuka nowego lokum. Nie poruszałyśmy więcej tego tematu, tak jakbyśmy ustaliły, że wprowadziła się na długo. 
Z wyjątkiem epizodu z blenderem (odkupiła go zaraz nazajutrz) L. była spokojna i w niezmiennym humorze.
    L. okazywała uprzejmą grzeczność, delikatność, nie pozostawiała po sobie bałaganu. Regularnie robiła zakupy, uzupełniała to, czego brakowało. Wspólne mieszkanie było czymś oczywistym i nigdy nie miałyśmy najmniejszych zatargów w kwestiach domowych. 
    L. wtopiła się w tło, jakby zawsze tu była. Jej obecność przynosiła mi jakiś rodzaj pokrzepienia, nie mogę zaprzeczyć. Byłyśmy sobie bliskie. Byłyśmy wspólniczkami. W pełnym tego słowa znaczeniu. Poza wzajemnym porozumieniem uczyniłam z L. powierniczkę tajemnicy, którą znała wyłącznie ona. Tylko ona bowiem wiedziała, że nie jestem już w stanie napisać choćby jednej linijki tekstu ani nawet utrzymać pióra. Nie dość, że o tym wiedziała, to jeszcze mnie kryła. I podszywała się pode mnie, aby nie wzbudzać podejrzeń. Odpowiadała za mnie na listy w sprawach urzędowych i zawodowych, które nadal dostawałam.
Odrzucałyśmy spotkania, propozycje pisarskie.
Odrzucałyśmy wypowiedzi na tematy, które często podsuwa się pisarzom.
Miałyśmy nawał pracy. 

Delphine de Vigan, Prawdziwa historia, Katowice, Wydawnictwo Sonia Draga, 2016, s. 249-250.
  A.

0 komentarze:

Prześlij komentarz